środa, 17 lipca 2013

[SK] Słowackie cuda pod ziemią

16 lipca. Wtorek. Wstaję o 8 rano, przygotowuję się do dzisiejszej wycieczki. Mamy w planie do zwiedzenia trzy jaskinie na Słowacji. My, czyli ja i Selczuk, tym razem samochodem. Godzinę później czekam w salonie aż zjawi się mój towarzysz podróży, mieliśmy wyjechać kwadrans po dziewiątej. Po chwili zjawia się...

- We're leaving in ten minutes.
- No, at nine fifty.
- No, nine FIFTEEN!
- Oh shit!

Okazało się, że jak zwykle źle zrozumiał. Zebrał się na szybko i już jak mieliśmy wychodzić to zwracam mu uwagę, że krótkie spodenki i klapki to nie jest dobry wybór, gdy się chce zwiedzać jaskinie. Przy okazji dowiedziałam się, że jeszcze żadnej nie zwiedzał. Właściwie prawie nic nie zwiedzał. Ciągle się tylko chwali, że podczas wakacji przebywa w domku letniskowym rodziców, wstaje o 13, pływa, je obiad o 18, a potem idzie na imprezę. Naprawę, ma się czym chwalić...

Wyjeżdżamy. Niestety przyjeżdżamy na miejsce 6 minut za późno, musimy czekać na wejście o 11. Wszystko zaczyna się sypać. Selczuk jest głodny, przecież nic nie jadł. Jeździmy po miasteczku, znajdujemy jakiś wielki kościół i mnóstwo Cyganów! Nie ma żadnego centrum, ani otwartych restauracji. W sklepiku kupuje sobie jakieś przekąski i coś do picia. Czekamy na otwarcie jaskini.

Udaje nam się zakupić bilety studenckie, jednak nie mam żadnych zdjęć - opłata za fotografowanie to aż 10 euro! Jasovska jaskinia jest piękna, spędziliśmy w niej 40 minut. Oczywiście wszystkie chodniki są wybetonowane, całość przystosowana do turystów perfekcyjnie. Pani przewodnik bardzo miła, potrafiła odpowiedzieć nawet na dodatkowe pytania. Razem z nami było sporo Słowaków, ale też grupa Ukraińców. Ich przewodnik tłumaczył im wszystko na rosyjski, trochę to przeszkadzało w odbiorze...

Żeby dostać się do kolejnej jaskini mieliśmy dwie drogi - widokowa przez góry, albo ekspresówką. Oczywiście pojechaliśmy trasą z widoczkami. Przejeżdżaliśmy przez lasy, wsie i osady, góry i wzniesienia. Czasem zdarzały się naprawdę ostre zakręty. Oczywiście znów zobaczyliśmy mnóstwo Cyganów. Tak nam się dobrze jechało, że do Ochtińskiej Jaskini Aragonitowej weszliśmy dopiero o 14. 

Znów wchodzimy na bilety studenckie, tym razem grupa jest liczniejsza. Do jaskini wchodzi się sztucznie drążonym tunelem, głównie schodami w dół. Po otwarciu stalowych drzwi naszym oczom ukazuje się to cudo natury. Jaskinia jest dużo mniejsza, ale jeszcze piękniejsza. Aragonitowe nacieki są po prostu prześliczne. To trzeba zobaczyć!

Do ostatniej jaskini możemy wejść najpóźniej o 16, jest oddalona o 50 km na północ. Jadę przez ten górzysty teren tak szybko, jak mogę. Podążamy za brązowymi znakami, przynajmniej to na Słowacji jest dość dobrze zorganizowane. Na parking przyjeżdżamy o 15.40. Okazuje się, że wejście do Dobszyńskiej Jaskini Lodowej znajduje się na górze - czeka nas jeszcze kilometrowy spacer. I... nie zdążyliśmy. Nie udało nam się zobaczyć tej jaskini, bardzo z tego powodu żałujemy. Ja na pewno jeszcze tam wrócę, Selczuk pewnie nie. Zjedliśmy obiad w pobliskiej restauracji, ceny oczywiście zawyżone - nie mają żadnej konkurencji.

W drodze powrotnej zobaczyliśmy również centrum miasteczka Rożniawa. Rynek jest w przebudowie, wg tablicy informacyjnej całość miała się skończyć w styczniu tego roku. Oczywiście za pieniądze Unii, poczułam się jak w Polsce. Zjedliśmy lody i wróciliśmy do Koszyc. Byłam naprawdę wymęczona tą długą wycieczką. Szkoda tylko, że nie zdążyliśmy do tej ostatniej jaskini...

2 komentarze:

  1. Hej! I jak tam Twój wolontariat, wróciłaś już, czy jednak zostałaś?
    Muszę przyznać, że Twoje posty bardzo mnie zainspirowały, a że we wrześniu lecę na wolontariat na Islandię, postanowiłam stworzyć podobną do Twojej relację, z tym że na nowym blogu - ZAPRASZAM!

    http://mojworkcamp.wordpress.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wróciłam już jakiś czas temu, jakoś mi to szybko upłynęło, ale wracam :) Na pewno będę czytać co się u Ciebie dzieje! Zazdroszczę Ci tej Islandii!

      Usuń