środa, 24 października 2012

Filologia angielska w praktyce

Słowem wstępu: studiuję filologię angielką specjalność biznesową, czyli mam bardzo mało zajęć typowo humanistycznych, za to więcej "troszkę" ekonomicznych. 

Szczerze mówiąc zajęć jest bardzo mało! W tygodniu jest to 17 godzin zegarowych - bez problemu można by to zmieścić w 2 zapchanych dniach (ewentualnie 3 przystępnych). Za to codziennie jest "po trochu" - tu dwa zajęcia, tu trzy... Ja nie chodzę na wykłady (bo są po 15, więc nie mogę bo korepetycje) i na niemiecki - czyli mam prawie 7 godzin zegarowych mniej. Dlaczego nie chodzę na niemiecki? Bo jest... od podstaw! Podobno poziom B1 jest dopiero na 3 roku, więc dogadałam się z prowadzącymi, że będę przychodzić tylko na testy. Szczerze mówiąc jest to duże odciążenie, bo tego niemieckiego są trzy zajęcia po 1,5h. Mogę również pojawiać się na zajęciach 3 roku jako wolny słuchacz, ale jak na razie nie miałam na to czasu. Czyli jeśli chodzi o filologię to mam tego tyle: gramatyka praktyczna, fonetyka praktyczna, rozumienie tekstu, konwersacja, język biznesu, wstęp do językoznawstwa, łacina. Nie chodzę na historię obszaru angielskojęzycznego i historię literatury brytyjskiej (wykłady), zdaje się, że obydwa te przedmioty mam tylko na pierwszym semestrze. Łacinę mam przez dwa semestry i jak na razie sensu praktycznego w niej nie widzę, ale sam język nie jest taki zły, tylko ma strasznie dużo końcówek.

Na dwa zajęcia chodzę z innymi grupami. Prowadzący nie robili z tego problemu, okazało się, że nie potrzebuję żadnych pozwoleń czy IOSów - wystarczy się dogadać. Jak na razie wszystko gra bezproblemowo. Poziom angielskiego to upper-intermediate, czyli po prostu matura rozszerzona. Na pierwszym semestrze wszyscy starają się uporządkować i wyrównać naszą wiedzę - na razie nie mam problemów. Wszyscy nadal straszą sesją, ale egzaminy na UŚu w pierwszym semestrze mam dwa (albo jeden, nie jestem pewna), czyli po prostu muszę dobrze pisać te wszystkie kartkówki i kolokwia i mam z głowy. Na filologii nie tyle zależy mi na średniej, co na zwyczajnym zdaniu i bezproblemowym przejściu. Traktuję te studia nadal jako uzupełniające i poszerzające moją wiedzę - może kiedyś mi się przydadzą. Oczywiście nie oznacza to, że potrafię wyłączyć tą moją chorą ambicję i odpuszczać. Robię dużo rzeczy "nadprogramowych", tzn. mam pokserowane/podrukowane książki "sugerowane" przez prowadzących ("ale porządne notatki z zajęć i tak państwu wystarczą!") i moje znaleziska również. Do każdego przedmiotu staram się mieć coś oprócz notatek. No i tak codziennie coś po troszku sobie czytam, analizuję, przerabiam. I dobrze mi z tym ;)

A tak kompletnie z innej beczki - zauważyłam, że wiele osób w moich grupach ma "syndrom paru zajęć". Mają mnóstwo czasu wolnego, mało zajęć i obowiązków i po prostu... nic nie robią! Nawet nie przychodzą na uczelnię, "bo przecież na półtorej godziny się nie opłaca". Nie rozumiem czegoś takiego, nie potrafię tak siedzieć i kompletnie nic nie robić. Z drugiej strony są osoby, które pracują na pełny etat, studiują weekendowo, pomagają w fundacjach, są wolontariuszami i ciągle szukają nowych zajęć. Dwa odmienne światy! Jeśli chodzi o mnie - dużo obowiązków i mało czasu wolnego. I tak ma być!

niedziela, 21 października 2012

5 spraw - potrzebuję Waszej pomocy! ;)

Dostałam certyfikat z Eurokobiety! Wreszcie do mnie przyszedł, wraz z dyplomem ukończenia szkolenia. Całość wygląda profesjonalnie i baaardzo oficjalnie. Aż się zdziwiłam, że ukończyłam coś takiego całkowicie za darmo ;). Każdy certyfikat ma swój numer, dzięki czemu na stronie www można sprawdzić jakie moduły i na jaki procent się zaliczyło. 

Druga rzecz - w środę wreszcie mam spotkanie dotyczące kierunku zamawianego. Może wreszcie coś zacznie się dziać i zaczniemy dostawać te wszystkie bonusy, którymi tak zachęcali. A w czwartek pisałam pierwszą kartkówkę na studiach! Z logiki, banalnie prosta, oczywiście 5/5 pkt. Muszę też zabrać się za pisanie referatu o zanieczyszczeniu wód, ale po pierwsze dorwać książkę babki na ten temat (żeby mnie czymś nie zagięła ;). 

W tym tygodniu byłam też w kinie. Wszystko dzięki premii, którą dostaję - dwa zaproszenia do Heliosa na dowolny film z wyjątkiem 3D. Co właściwie jest dobre, bo nie cierpię 3D! Te wypady do kina to mój "wieczór z mamą", w podziękowaniu za to wszystko co dla mnie robi. W zeszłym miesiącu byłyśmy na "Madagaskarze 3", w tym na "Na tropie Marsupilami". Specjalnie wybieram komedie familijne, bo przy takich najlepiej się rozerwać. No i nie jestem jedyną osobą, która przyszła do kina z mamą ;). Obie jesteśmy z tego bardzo zadowolone i już myślę na co ją zabiorę w listopadzie. Jakieś propozycje?

Następna sprawa tyczy się mojej powiększającej się niezależności finansowej. Od mniej więcej roku stopniowo sama płacę za wszystko, co moje. Początkowo były to tylko drobne rzeczy, aktualnie jest to niemalże wszystko. Sama płacę za książki, ubrania, buty, kosmetyki, leki, wyjazdy, rozrywki, telefon i przede wszystkim za paliwo i wszelkie koszty związane z utrzymaniem samochodu (paliwo, przegląd, ubezpieczenie, wymiana rozrządu, opony itd). Jestem z siebie okropnie dumna, od listopada chcę przestać dostawać kieszonkowe od rodziców - zwłaszcza, że mam wypłatę, korepetycje, stypendium socjalne i stypendium naukowe. W ten sposób rodzice będą finansować jedynie wszelkie media wspólne (woda, prąd, gaz, węgiel, telewizja, internet itp) oraz jedzenie (przecież nie będę mamie płacić za obiad). Za to od czasu do czasu zdarza się, że robię zakupy dla całej rodziny ;).

No i ostatnia kwestia, również tycząca się pieniędzy. W tym roku mama się uparła, że zapłaci za moje wakacje (Solina 2012) to teraz mam ogromną ochotę odwdzięczyć się rodzicom. W listopadzie mają 20 rocznicę ślubu i z tej okazji chciałabym kupić im jakiś krótki wypad za miasto. Myślę o ofertach na Grouponie, zwłaszcza o TEJ ofercie. I stąd moje pytanie - mieliście już doświadczenie z wykupywaniem ofert na Grouponie? I po drugie - co myślicie o tej konkretnej ;)? Mnie bardzo się spodobała, jest to umiarkowanie daleko (ok. 250km ode mnie) i wiem, że rodzice nie zwiedzili tej części Polski. Skłaniam się ku opcji 4-dniowej w apartamencie. Podoba mi się termin - jest ważny aż do końca kwietnia 2013! Co myślicie, kupić czy poczekać na inne oferty? ;) Pomóżcie!

wtorek, 16 października 2012

Szlachetna Paczka

W ten weekend byłam na szkoleniu Szlachetnej Paczki, w której jestem wolontariuszem. Jeśli ktoś nie wie o co chodzi to zapraszam: www.szlachetnapaczka.pl. Trwało to jakieś 3,5 godziny, mieliśmy świetną trenerkę i dzięki temu miło spędziłam czas. Zostałam przygotowana do rozmów z rodzinami i darczyńcami i omówiliśmy całą stroną papierkową (jest tego sporo do wypełniania...). Pozostało mi kupić sobie kartę do telefonu, żeby móc się kontaktować z rodzinami i w drogę! 

Zdziwiło mnie jedno - jest to bardzo skrupulatnie przygotowana, trwająca parę miesięcy akcja pomocy wybranym rodzinom, co do których nie ma wątpliwości, że chcą coś zmienić w swoim życiu. Dodatkowo byłam zaskoczona ilością kroków jakie trzeba zaliczyć zanim zacznie się być wolontariuszem. Najpierw trzeba się zapisać na stronie, potem przejść rozmowę kwalifikacyjną, potem szkolenie stacjonarne, potem e-learning o rodzinach, test zaliczeniowy, po jakimś czasie e-learning o darczyńcy... Widać, że organizatorom bardzo zależy na dopracowaniu nawet szczegółów tak, aby każdy wiedział co ma kiedy zrobić. To miłe, ale równocześnie wymagające. 

Jak na razie jestem bardzo zadowolona z udziału, mam nadzieję, że wszystko bez problemu się powiedzie i że znajdę "moją rodzinę", której dostarczę prezenty na święta ;)

niedziela, 14 października 2012

Po pierwszym pełnym tygodniu...

... jestem znudzona ;). Dobra, może trochę żartuję, ale szczerze mówiąc to na razie mało się dzieje i gdyby nie to codzienne jeżdżenie w różne miejsca to nawet nie poczułabym, że studiuję dwa kierunki. 

Na Politechnice większość ludzi nie miała w liceum rozszerzonej matematyki i fizyki (nie mówiąc o maturze...), więc dla nich to, co teraz powtarzamy jest całkowicie nową czarną magią. Dla mnie to po prostu powtórka sprzed trzech lat - część rzeczy jest oczywista, część trzeba sobie przypomnieć. Z chemią jest troszkę inaczej - jest sporo ludzi po biol-chemach, którzy wprawdzie uczyli się na poziomie rozszerzonym, ale (znowu...) nie zdawali z niej matury, czyli mało z niej wiedzą. Ja chemię miałam jedynie na podstawie (nie zdawałam matury;), ale w porównaniu z resztą nie wypadam tak źle - przynajmniej muszę się przyłożyć tylko do jednego przedmiotu, a nie aż trzech. Kolejne zaskoczenie - liczba dziewczyn. Jest ich mniej więcej połowa (prognozuję, że po pierwszym semestrze będzie ich znacznie mniej), z czego większość przerasta narysowanie prostopadłościanu i dwóch ceowników... Nie wspominając o czarnej magii jaką jest dla nich rzutowanie (takich rzeczy uczy się na technice w gimnazjum, czyli jakieś 5-6 lat temu). Ja jak na razie jestem zachwycona zajęciami z budowy maszyn (wcześniej zwaną grafiką inżynierską) - wreszcie coś, na czym trzeba pomyśleć. Za to na informatyce będziemy omawiać.... Worda i Excela jakżeżby inaczej! Cieszę się, że chociaż nie Painta.

Na Uniwersytecie ludzie są dziwni. Niemalże na każdych zajęciach prowadzący mówi, że nie rozumie matematyki, a ludzie którzy nie mają z nią problemu są dziwni. A co lepsze - studenci im przytakują! ! ! Tak jakby cała ta gromada chciała się podbudować i pocieszyć, że nie mieli wystarczająco dużo samozaparcia i wytrwałości, żeby zrozumieć matematykę. Oni się tym chwalą, że nie umieją! Czyżby nie mieli również pojęcia kim jest prawdziwy humanista?

Humanizm zakłada, że to dziedziny, które pozwalają rozwijać ludzki intelekt, są tymi, które naprawdę czynią ludzi "w pełni ludźmi". Praktyczną podstawą jest przekonanie o istnieniu różnych możliwych do rozwijania rodzajów intelektu, takich jak zdolności analityczne, matematyczne, lingwistyczne, itp.  W.T. Harris wyróżnił "pięć okien duszy" (matematyka, geografia, historia, gramatyka, i literatura/sztuka). 
pl.wikipedia.org

Ja po prostu nie rozumiem powodu takich przechwałek - "nie umiem matmy to jestem normalny". Z tego powodu źle się tam czasami czuję (co tu dużo mówić - czuję się jakbym była jedynym człowiekiem w stadzie małp). Jeśli chodzi o angielski to nie mam problemów, wszystko mamy na poziomie upper-intermediate, czyli to samo co miałam w liceum. Jeśli chodzi o niemiecki to całkowita porażka - uczą go od podstaw. Już się dogadałam z prowadzącymi, że nie będę chodzić na zajęcia, a jedynie na testy. Za to dowiedziałam się, że mój poziom będzie dopiero na 3 roku. Masakra! Jedyne pozytywne zaskoczenie - przedmiot zwany "język biznesu". To jest po prostu ekonomia w pigułce po angielsku, jeden z najciekawszych przedmiotów na tych całych studiach. Na wykłady z historii i historii literatury nawet nie poszłam - nie chciałam się denerwować ;)

poniedziałek, 1 października 2012

Początek zamieszania ;)

Byłam dzisiaj na uroczystej immatrykulacji! Całość trwała około 2 godziny, było mnóstwo różnych gości (prezydenci miast, rektorzy i dziekani różnych uczelni, wojewoda śląski, posłowie, senator, przedstawiciel Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego, księża, przedstawiciele uczelni we Freibergu, itd.). Ogólnie jestem zadowolona, zostałam wyczytana z nazwiska, wyszłam na środek, zostałam dotknięta berłem, odebrałam indeks i kwiatka i tyle. Ale mimo to nie żałuję i mam nadzieję, że jeszcze choć raz będę zaproszona na takie uroczystości ;)

Dowiedziałam się, że mój wydział ma podpisaną umowę z akademią we Freibergu. Oferują oni 5-10 stypendiów (rocznie) na naukę w Niemczech. Szczerze mówiąc myślałam o tym od dawna, a tu taka okazja!  Akurat mój wydział ;) Nie wiem tylko na którym roku można tam jechać (na 2 czy 3), jakie warunki trzeba spełnić itd. Na to jeszcze mam czas, ale na pewno będą wymagali odpowiedniego poziomu języka, więc pewnie będę musiała mieć zdany TestDaF (czyli niemiecki egzamin dla studentów). Jest on na poziomach B2-C1, więc jeszcze trochę muszę się pouczyć, ale może za jakieś 1,5 roku dam radę? Nie wiem, na razie mam nadzieję, że wszystko mi się uda!

Aktualnie mam mnóstwo rzeczy do załatwienia - formalności związane z IOSem, podania o stypendium socjalne (straaasznie dużo różnych zaświadczeń i oświadczeń!), a do tego od środy mam zajęcia na politechnice! Muszę jeszcze wykombinować jak to zrobię z WFem (bo nie chcę ćwiczyć na dwóch uczelniach) i korepetycjami (bo wszystkie dzieci chcą w środę o 16!). No i muszę jeszcze znaleźć jakiś parking w Katowicach niedaleko uczelni... Strasznie dużo rzeczy, które zależą od wyrozumiałości innych, nie lubię takich sytuacji. Ale w końcu sama się na to pisałam ;) Dam radę, a jak nie to... trudno.