środa, 28 sierpnia 2013

Pewna praca dla studenta, czyli jak dorobić do kieszonkowego

Wakacje się kończą, sezon na korepetycje się rozpoczyna. Jeśli ktoś już jest zaprawiony w tych trudach i bojach nie musi intensywnie szukać uczniów, bo sami się znajdują. A co jeśli chcesz zacząć, ale nie wiesz jak? Albo czy się opłaca? Albo czy dasz radę? 

Na to jest jeden sposób - trzeba spróbować! Ale mówię z góry: jeśli nie wierzysz, że uda ci się przekazać wiedzę innym to nie zaczynaj. Uczniowie, a zwłaszcza dzieci wyczują, że nie jesteś pewny siebie i po korepetycjach. Za to jeśli jesteś przekonany, że umiesz, że przekażesz wiedzę, że masz trochę wolnego czasu i warto trochę zarobić to czytaj dalej :).

1. Pierwsze, co trzeba zrobić to określenie wolnego czasu i miejsca korepetycji. Będziesz dojeżdżać, czy przyjmować uczniów u siebie? Jesteś wolny w każde popołudnie, czy masz jakieś ograniczenia? Na jakim poziomie jesteś w stanie uczyć? Podstawówka, gimnazjum, liceum, dorośli? Czy chcesz uczyć dzieci? Czy masz jakieś materiały do nauczania?

W przypadku uczniów podstawówki w grę wchodzą jedynie dojazdy do ucznia i najlepiej po południu - max. 18. W przypadku dorosłych musi to być późne popołudnie bądź wieczór, często też wolą przyjeżdżać do korepetytora. Gdy uczysz licealistę - spytaj, czy jest to jego przedmiot maturalny, bo to całkowicie zmienia postać rzeczy.

Popytaj w okolicy i posprawdzaj w internecie, żeby dowiedzieć się jakie są stawki za godzinę z danego przedmiotu. Im popularniejszy przedmiot, tym niższe ceny i więcej uczniów. Z drugiej strony oferowanie języka wietnamskiego w małej miejscowości zapewne nie przyciągnie klientów. Jednym słowem: sprawdź potrzeby rynku!

2. Zrób sobie reklamę! Najskuteczniejsze są serwisy internetowe: e-korepetycje, korepetycje24, twojekorki. Zarejestruj się, pododawaj ogłoszenia, umieść zdjęcie, numer telefonu, email, cenę i imię. Nie podawaj adresu! W mniejszych miejscowościach warto również przejść się do pobliskich szkół i na przystanki autobusowe. Poprzyklejaj krótszą wersję swojego ogłoszenia w widocznym miejscu z możliwością oderwania telefonu. Pamiętaj, żeby na odrywanym pasku znalazł się też przedmiot, np. "MATEMATYKA 588-588-588". W dużych miejscowościach ta metoda raczej już nie działa.

Gdy zaczniesz uczyć najlepszą reklamą stają się polecenia twoich uczniów. Marketing szeptany potrafi zdziałać cuda!

3. Stało się! Wreszcie ktoś zadzwonił. Weź od razu kartkę i długopis, zapytaj o jaki poziom chodzi, jaka dzielnica (przydatne w przypadku dużych miast), jaki podręcznik (czasem warto wiedzieć). W przypadku adresu - nie zapomnij zapytać które to piętro oraz o domofon (niektórzy mają inne nazwiska, niektórzy podają kody do wejścia). Pamiętaj, żeby zapytać o numer telefonu kontaktowego i imię ucznia. Podaj cenę, jeśli jest inna niż w ogłoszeniu. I przede wszystkim - nie spóźnij się na pierwszą lekcję.

4. Jeśli ma się sporo uczniów wszystko zaczyna się mieszać. Wtedy warto zainwestować w jakiś zeszyt czy notatnik. Ja zawsze zapisuję datę, imię, co robiliśmy, co zadałam i co trzeba powtórzyć. Proste, zwięzłe i działa! W ten sposób można sprawdzić zapewnienia ucznia, że "tego na pewno nie było!". Dobre są też bruliony z przekładkami - jedna przekładka na jednego ucznia, bądź na jeden dzień tygodnia - jak wygodniej!

5. Pod koniec roku szkolnego rodzice uczniów pewnie ci powiedzą, czy są zadowoleni. Podkreśl, że wciąż będziesz udzielać korepetycji i żeby zadzwonili pod koniec sierpnia. W ten sposób rezerwują sobie miejsca i wiesz ilu nowych uczniów możesz "przyjąć". Wrzesień i październik to największa fala telefonów, kolejna to styczeń (koniec semestru się zbliża!) i marzec (egzamin gimnazjalny już blisko! matura za chwilę!). Czasem fala telefonów nadchodzi również w lipcu - w końcu na sierpniowe terminy poprawkowe też jakoś trzeba się nauczyć. Nie zrażaj się, jeśli przez dłuższy czas nikt nie dzwoni - tak bywa. Dużo również zależy od nauczanego przedmiotu - angielski czy matematyka są dużo popularniejsze niż filozofia i niderlandzki. 

Macie jakieś uwagi? Czy o czymś jeszcze trzeba pamiętać przed udzielaniem korepetycji? Coś pomyliłam, o czymś zapomniałam? Pisz! :)

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Niezbędnik studenta: co student mieć powinien!

Szkoła za pasem, maturzyści są już po 3 miesiącach wakacji, niby jeszcze trochę wolnego zostało, ale już się chce działać! Już się chce robić! Przecież to już wrzesień prawie, czas się uczyć. A tu nie, jeszcze miesiąc wakacji. No to przyszły student szuka. A to informacji o uczelni, o nowym mieście, o kierunku, o akademiku i tak dalej... No i pyta wujaszka Google co każdy student mieć powinien. Otóż:

1. Plecak, torba, torebka
Podstawowa rzecz do wrzucania całej reszty rzeczy. Musi pomieścić A4, a i strój na WF czy buty na zmianę też warto tam trzymać.

2. Papier
Do notowania, w przeróżnych formach: zeszyty, bruliony, luźne kartki. Wszystko ma swoje wady i zalety, otóż:

zeszyt
Dobry do przedmiotów, z których jest tylko wykład i nie można dostać prezentacji na maila. Wtedy nic się nie gubi i jako takie notatki są. Minusem jest to, że jak się coś opuści to albo trzeba przepisywać, albo jakoś przymocowywać ksero notatek kolegi, co jest troszkę niewygodne.

brulion
Z jednej strony ekstra, bo i wszystko w jednym miejscu, i jakby co to można bezproblemowo wyrwać. Z drugiej - zazwyczaj są ciężkie. No i minus taki sam jak z zeszytami. Te z twardą okładką dobre są na zajęcia w laboratorium - można pisać "w powietrzu", a to że czasami trzeba liczyć po parę razy to samo nie przeszkadza, bo kartki wyrywamy.

luźne kartki w skoroszycie
Dobry pomysł gdy jest wykład (i trzeba dużo notować), na którym jest też prezentacja (i można ją dostać). Nie zajmuje dużo miejsca, dość lekki. Problem się tworzy, gdy kartek zaczyna być za dużo, wtedy jedyne rozwiązanie to...

luźne kartki w segregatorze
Uniwersalne rozwiązanie - można mieć kilka węższych na przedmioty na cały okres studiów, albo jeden szeroki na semestr. Z perspektywy czasu patrząc - na matematykę wzięłabym osobny, bo trwa 4 semestry. 

Więcej o notowaniu w tym poście.

3. Teczka
Nie ważne jak masz zamiar prowadzić notatki, potrzebujesz teczkę. Co chwilę coś się dostaje, coś trzeba oddać, coś się kseruje. Najłatwiej powkładać to wszystko do teczki i w domu na spokojnie porozdzielać gdzie trzeba. 

4. Kalendarz
Absolutnie konieczny. Do zapisywania terminów kolokwiów, egzaminów, kartkówek itd. Ale też do tych przyjemnych terminów - wolne dni, odwołane zajęcia, godziny dziekańskie. Ja preferuję takie z planem na cały tydzień na 2 stronach - od razu widać, co się dzieje.

Więcej o kalendarzach tutaj.

5. Konto na Facebooku
Można być zagorzałym przeciwnikiem i dzielnie się opierać, ale bez konta na Facebooku długo nie postudiujesz. I nie mówię tutaj o nawiązywaniu znajomości i przyjaźni, ale o ważnych informacjach z uczelni, które tam się pojawiają. Starosta zamiast docierać do całego roku osobno może napisać krótki post dla wszystkich. O wiele łatwiej!

6. Konto Google
Prowadzący zawsze pytają o maila grupy/roku. Ciągle jest coś do podesłania, warto mieć do tego dostęp. Wprawdzie konto grupy na Gmailu jest osobne, ale warto zapoznać się ze wszystkimi funkcjami wcześniej. Przykład? Synchronizacja z kalendarzem - mega pomocne!

7. Konto na Dropboxie
Jeśli masz laptopa, tablet i telefon, wszystko z dostępem do sieci to Dropbox jest świetnym pomysłem. Pliki wrzucasz do jednego folderu i zaraz są dostępne na innych urządzeniach. Tak po prostu. Fajne miejsce na trzymanie elektronicznych kopii prezentacji.

8. Konto w banku
Bez własnego konta w banku nie dostaniesz żadnego stypendium, zdecydowanie trzeba mieć swoje.

9. Konto na gryzoniu
Jeśli czegoś szukasz w bibliotece, to zapewne prędzej znajdziesz na gryzoniu...

10. Drukarka
Czasem słyszy się o studentach bez drukarki, ale zazwyczaj w pytaniach "możesz mi coś wydrukować?". Warto mieć swoją, choćby czarno-białą "jednorazową" atramentową. Po prostu trzeba drukować...

11. Tablet też się przydaje, ale nie jest niezbędny
Jak się nie ma drukarki, to z tabletem łatwiej. Ale z drugiej strony - drukarka dużo tańsza...

12. Notatnik
Może to być zwykły zeszyt A5. Ważne żeby było miejsce na wszystkie notatki, które nie są związane z treścią wykładu/ćwiczeń/... a mogą być/są ważne. Numery telefonów do prowadzących (niektórzy dają), maile, godziny konsultacji i otwarcia biblioteki. Numer do kolegi z grupy, który prowadzi świetne notatki z nielubianego przedmiotu. To wszystko trzeba gdzieś zapisać :).


Macie w głowie jeszcze jakieś elementy wyposażenia studenta?

EDIT 27.08

13. Długopisy, zakreślacze, cienkopisy, mazaki i tak dalej...
Wszystko, co pisze się przydaje. Żeby notatki nie były zbyt czarno-białe, żeby się lepiej czytało, żeby było czym rysować na nudniejszych wykładach. Mnogość zastosowań! Przypomniały: Lasubmersion i N. Dzięki dziewczyny!

Przyszłym inżynierom przyda się również ołówek, gumka i kalkulator - taki porządny, naukowy.

14. Gry i zabawy
Na nudne wykłady. Czasem po prostu się nie da słuchać i koniec. Więc albo się na taki wykład zwyczajnie nie idzie, albo jakoś trzeba przesiedzieć (np. jak ktoś wymyśli sprawdzanie obecności). Jak już Ikupasi wspomniał w komentarzach: karty do gry, tablet do oglądania seriali, konsola do gier... wszystko się może przydać! Ja ze swojej strony dodam jeszcze tylko ciekawą książkę do poczytania.

15. Internet w telefonie
Mega przydatna rzecz, zastosowań mnóstwo. Można szybko sprawdzić maile, plan zajęć, zarezerwować książki w bibliotece, sprawdzić w Google o co chodzi w tym ćwiczeniu...

16. /kierunki techniczne/ Blok techniczny/rysunkowy A3
Rysunki techniczne trzeba przeżyć. Zazwyczaj przez pierwszy semestr się rysuje, a przez drugi pracuje z komputerem. W związku z tym blok trzeba mieć i koniec. Przydaje się również linijka 30 cm, ołówki o różnej miękkości, porządna gumka...

piątek, 23 sierpnia 2013

Praktyki i bezpłatny poradnik rekrutacyjny

Przez jakiś czas się nie odzywałam, ale mam dobry powód! Otóż odbywam praktyki w międzynarodowej korporacji oferującej produkty i rozwiązania dla odlewnictwa. Oddział w Polsce nie jest ogromny, ale dzięki temu praktyki odbywam w całym zakładzie! Głównie spędzam czas w Biurze Obsługi Klienta, ale pomagałam już również w laboratorium i w dziale jakości. Jestem okropnie zadowolona i strasznie podoba mi się to, co robię. Jedynym minusem jest wstawanie o 5.45 i powrót do domu po 16, ale da się przeżyć :).

Moje praktyki trwają aż do 20 września, więc można powiedzieć, że dopiero się rozkręcam. Zaskoczona jestem ile wiedzy zdobytej na obu kierunkach już zdążyłam wykorzystać! Zarówno z chemii, z zarządzania jakością, z budowy maszyn, jak również z języka biznesu i korespondencji służbowo-handlowej. Co chwilę ktoś znajduje mi nowe zadanie do wykonania, dostaję mnóstwo maili z różnymi priorytetami i nawet nie wiem kiedy mi ucieka te 8 godzin. Mam zagwarantowaną również wodę, kawę, herbatę oraz cztery różne dania do wyboru każdego dnia. Cudownie!


Jakiś czas temu wzięłam udział w ankiecie internetowej, do których wypełnienia zachęca Biuro Karier. Tym razem było to badanie EBEI poświęcone porównaniu atrakcyjności sektorów gospodarki oraz zaangażowaniu pracowników i kandydatów w marki pracodawców. Po prostu zaznacza się, gdzie chciałoby się pracować. Byłam zaskoczona, gdy dostałam na maila poradnik rekrutacyjny "Podglądamy pracodawców, 60 pytań o rekrutację". Jest on dość dobrze przygotowany, warto go poczytać i dowiedzieć się, co można poprawić we własnej strategii poszukiwania pracy. Jeśli chcecie go zdobyć to ankieta jest dostępna TUTAJ i można ją wypełniać jeszcze do 1 września. Zachęcam!


Jestem w trakcie pisania kilku postów na obiecane tematy - pojawią się już wkrótce!

czwartek, 8 sierpnia 2013

Jak ochłodzić mieszkanie latem?

Gdzie nie spojrzeć upały są tematem numer jeden. Wszyscy ciągle powtarzają żeby pić wodę, nie wychodzić w południe i używać kremy do opalania w celu ochrony skóry przed palącym słońcem. Wszystko ładnie pięknie, ale jak wytrzymać w mieszkaniu z oknami na południe i bez klimatyzacji?

Poniższe punkty pomagają przetrwać mojej rodzinie największy skwar od 3 lat. Wcześniej próbowaliśmy przeróżnych sposobów, łącznie z wiatrakiem w każdym pokoju, czy przenośnym klimatyzatorem. Najtańszy i właściwie najłatwiejszy sposób opisałam poniżej. 

W mojej sypialni nie mam klimatyzatora, ani nawet wiatraka, za to spore okno od południa. W ciągu dnia temperatura utrzymuje się na poziomie 26, 27 stopni, wieczorem spada do 23. Koło północy przyjemne 20 stopni gwarantuje mi spokojny sen. 

1. Zasłonić okna od południa
Najlepsze w tym celu są rolety zewnętrzne, niestety są one również najdroższe. Dobrze spiszą się rolety wewnętrzne na szyby, najlepiej zaciemniające i w jasnym kolorze. Najlepiej odbijają promienie słoneczne, o czym można doskonale się przekonać poprzez zwyczajne dotknięcie zasłoniętej szyby. Jest ona naprawdę bardzo gorąca!

Jeśli nie mamy nawet takich rolet warto zasłonić okna żaluzjami, czy chociażby zasłonami. Każda ochrona pomoże nam choć trochę. A na przyszły rok warto lepiej się wyposażyć niż cierpieć katusze ;)

2. Zamknąć okna od południa
W żadnym wypadku nie wpuszczamy słońca do pokoju! Bronimy się przed słońcem, a nie przed powietrzem samym w sobie, dlatego należy pamiętać o zamknięciu okna gdy tylko promienie zaczną go ogrzewać. 

Wyjątki? Jeśli w pokoju jest naprawdę duszno, okno można rozszczelnić. Jeśli na dworze wieje przyjemny chłodny wietrzyk okno można uchylić. Jednak najskuteczniejsze jest zawsze zamykanie okna.

3. Otworzyć drzwi do pokoju
Jeśli zamkniemy okno i zamkniemy również drzwi to zrobimy z tego pokoju piekarnik. Drzwi muszą być otwarte, bo powietrze musi się ruszać! Najlepiej na oścież, jeśli nie można to nawet uchylone dadzą radę. 

Jeśli wieje i mamy uchylone okna to otwarte drzwi umożliwiają lekki przeciąg - świetna opcja podczas upałów!

4. Otworzyć okna od północy
Jeśli mamy okna na kilka stron świata to te od północy warto otworzyć - słońce się na nim nie opiera więc wpuszczamy jedynie (owszem ciepłe) świeże powietrze. Nie można zamykać całego domu na cztery spusty, gdy w nim przebywamy. Pamiętajmy, że sami wydzielamy ciepło, tak samo jak komputery i wszystkie inne urządzenia elektryczne. Przepływ powietrza musi być!

5. W nocy otworzyć wszystkie okna i zamknąć drzwi do sypialni
Noce są świetną porą na wywietrzenie mieszkania. Szczerze mówiąc najlepsza pora to jakaś godzinka przed wschodem słońca, ale komu by się chciało wstawać...

Zamknięte drzwi gwarantują nam chłodzenie tylko pomieszczenia w którym śpimy. W innym przypadku chłodzilibyśmy zbyt dużą powierzchnię (przedpokój, kuchnia, łazienka, pokój dzienny) i nic by z tego nie wyszło. Najchłodniej w nocy musi być w sypialni! 

W pozostałych pomieszczeniach również otwieramy okna i pozwalamy im się chłodzić równocześnie. Zapewne rano będzie w nich cieplej niż w sypialni, ale przynajmniej się wyśpimy.

Jeśli ktoś mieszka nisko i boi się zostawiania otwartych okien na noc to warto je chociaż uchylić.

6. W ciągu dnia nie przebywać w sypialni
Powtórzę jeszcze raz: my też wydzielamy ciepło! Nie nagrzewajmy pomieszczenia do spania. Starajmy się przebywać w kuchni, czy pokoju dziennym. Wyłącz urządzenia w sypialni! Telewizor, komputer? Wyłącz z gniazdka. Ot i cała filozofia.

7. Jeśli nawet masz klimatyzator to...
Zamknij wszystkie okna, te od południa dodatkowo zasłoń. Klimatyzator pobiera prąd, więc jeśli nie chcesz zbankrutować w ciągu miesiąca ułatw mu pracę i nie pozwalaj słońcu nagrzewać mieszkania. 

Klimatyzator wysusza powietrze, dlatego trzeba pamiętać o odpowiednim nawilżeniu.


To chyba tyle. Macie inne pomysły na utrzymaniu w mieszkaniu temperatury zdatnej do życia?

wtorek, 6 sierpnia 2013

Coming up next...

Wakacje w pełni, a ja mam aż za dużo czasu wolnego. Jak zapewne wiecie w ciągu roku szkolnego/akademickiego roboty mam nie tylko po pachy, ale nawet więcej :). Zupełnie nie jestem przyzwyczajona do takiego nic-nie-robienia i na Słowacji męczyło mnie to okropnie, dlatego też wróciłam do Polski. Tutaj mam więcej zajęć i jako tako organizuję sobie jakoś ten nadmiar czasu.

Spędzam go głównie na Courserze, z książką na leżaku, czy w poszukiwaniu blogów i stron internetowych o oszczędzaniu i zarabianiu pieniędzy. W związku z tym posty na blogu też będą o tę tematykę zahaczać. Oczywiście nie jestem ekspertem w zarabianiu, tym bardziej nie mam żadnego doświadczenia w pisaniu recenzji książek. Zresztą tak wiele blogów o tej tematyce można bez problemu znaleźć, że moje tutaj wygłupy byłyby co najmniej śmieszne.

Z tego też powodu będę pisać właśnie o tym blogach i stronach, które czytam i które mnie inspirują. Może zainteresują również Was?

Oprócz tego od około 2 lat poszerzam moją wiedzę na temat Holocaustu oraz zagłady Polaków podczas drugiej wojny światowej. Przeczytałam sporo książek na ten temat, głównie pamiętników, dzienników czy wspomnień, teraz oglądam wykłady na Courserze - The Holocaust. Kurs trwa aż 10 tygodni i co tydzień jest do obejrzenia ponad 2 godzinny wykład (oczywiście podzielony na mniejsze części). Dodatkowo omawiane są książki i filmy związane z tą tematyką. Kurs prowadzony jest przez dwóch starszych panów - gorąco polecam! Posty na ten temat planuję raz w tygodniu, w piątki. Albo polecę jakąś książkę, może jakiś film, albo kurs, czy wykłady. Nie są to pozycje bardzo popularne, dlatego nie powinno to powielać treści innych blogów, zatem nie powinnam przynudzać :). 

niedziela, 4 sierpnia 2013

Jak wyglądają warsztaty językowe AIESEC?

Ostatnio sporo osób się mnie pytało jak wyglądają warsztaty językowe AIESEC, czy w ogóle warto się tym zainteresować, czy się opłaca i tak dalej. Postanowiłam, że napiszę tutaj dla wszystkich zainteresowanych :)

Na warsztaty językowe z AIESEC chodziłam przez 8 tygodni, w moim przypadku był to język hiszpański na poziomie B1-C1. Grupa była 3 osobowa + Favio, nasz "nauczyciel". Zajęcia polegały na odświeżaniu gramatyki w sposób bardzo bezbolesny, poszerzaniu słownictwa w sposób jeszcze przyjemniejszy oraz na doskonaleniu umiejętności mówienia i słuchania. 

Ale od początku. Pierwsze co trzeba zrobić to wypełnić formularz na stronie AIESEC University, wybrać interesujące warsztaty i zapłacić. Na początku i na końcu terminu rejestracji jest trochę taniej, więc radzę wtedy się zapisywać na konkretne kursy. Miast jest sporo (aktualnie 8), teraz Katowic nie ma, nie wiem dlaczego. 

Warsztaty są prowadzone na różnych poziomach zaawansowania, przy małych grupach liczba godzin jest troszkę mniejsza, ale w niczym to nie przeszkadza. Ja miałam zajęcia raz w tygodniu po dwie godziny. Spędzaliśmy je głównie na zwykłej rozmowie, przy okazji powtarzając czasy i tryby. Favio dyskretnie poprawiał największe błędy, ale skupialiśmy się na ogólnym przekazie informacji. Nie mieliśmy żadnych testów ani podręczników. Mieliśmy jeden słownik, ale w razie potrzeby Favio podawał tyle synonimów, a w końcu odpowiednik angielski, że nie mieliśmy problemów ze zrozumieniem. 

Wprawdzie warsztaty odbywają się po angielsku i na poziomie A1 na pewno jest on potrzebny, to jednak na wyższych już niekoniecznie. Jeśli coś już się łapie, chociażby podstawy to można sobie poradzić wspomagając się słownikiem i kolegami/koleżankami z grupy. Nie ma co się bać! Warsztaty są w miarę tanie, a zapewniają kontakt z prawdziwym mówionym językiem. Na końcu dostaje się certyfikat, jest gala podsumowująca - ogólnie bardzo miło i przyjemnie. Warto!

Ja zdecydowanie polecam i jeśli miałabym taką możliwość to na pewno poszłabym jeszcze raz. Niestety (przynajmniej na razie) warsztaty w Katowicach nie są organizowane. A szkoda!

Masz jeszcze jakieś wątpliwości co do warsztatów? Pisz śmiało w komentarzach!

piątek, 2 sierpnia 2013

[SK] Kolejny dzień w lesie + leśny prezent

17 lipca. Środa. Dzisiaj mało się działo, jak zwykle. Przed południe spędziłam w naszej części domu, na śniadanie znów dostaliśmy kromki z margaryną. Pooglądałam wykłady na Courserze, zaliczyłam quiz i akurat była pora obiadowa (czyli około 13). Poszłam z Olą, bo Selczuk był na siłowni. Na obiad był... szczaw! Jakaś taka zielona papka z jajkiem na twardo. I do tego ewentualnie chleb. Szału nie ma... Wyszło na to, że wszyscy jedli tylko zupkę, jarzynową oczywiście. Ale ale! Idziemy do pobliskiego lasu! Z dwoma "ciociami" i wszystkimi dzieciakami. 

Najpierw wszystkim strasznie gorąco, wprawdzie lasek jest niedaleko, ale słonko porządnie grzeje. Tak nas zaskoczyli, że jako jedyne mamy krótkie spodenki i żadnej wody przy sobie. Zaraz po wejściu do lasu żałuję, że nie zdążyłam się spryskać odstraszaczem - komary tutaj mogą połykać w całości. Przynajmniej zrobiło się przyjemnie chłodno. Trochę błotka jest, w końcu niedawno porządnie lało. Dzieciaki wrzeszczą, biegają, nie słuchają cioć. Czuję się jak na wycieczce szkolnej w gimnazjum - całkowita samowolka. Ci najmłodsi ciągle coś jedzą - a to maliny, a to jeżyny, czasem nawet jagody się znajdą. W największych kałużach pływają kijanki, a czasem nawet małe zielone żabki. I człowiek od razu czuje się lepiej!

Trochę pochodziliśmy, ale najstarsze dziewczyny (właśnie w wieku gimnazjalnym) zaczęły marudzić. A bo nogi bolą, a bo nudno, a bo co tu robić, a bo komary strasznie gryzą (z tym akurat się zgodzę), a po co dalej iść? Pod takim ostrzałem pytań ciocie się uginają i zawracamy. Po drodze zbierają one pokrzywy, będą robić napój dla dzieciaków. Było w czym wybierać!

Właściwie nic więcej dzisiaj się nie działo. Późne popołudnie i wieczór jak zwykle - leniwe i bez konkretnego zajęcia. 

18 lipca. Czwartek. Obudziłam się, poszłam pod prysznic, potem chciałam zjeść śniadanie. Ale znalazłam na nodze kleszcza! No to szybko próbuję go wyciągnąć (to już mój drugi kleszcz, więc jako tako wiem co robić). Niestety ten egzemplarz trzyma się mocniej niż poprzednik. Wyciągnęłam tylko część. Szybciutko poszłam na górę, do dyrektorki. Mówię co i jak, dostałam adres przychodni, wskazówki dotyczące trolejbusu i jadę. Wcześniej jeszcze chciałam sprawdzić dokładnie na mapie, ale nie mam internetu (znów!).

Bez problemu trafiłam do budynku. Potem było gorzej. Zaczepiłam jakiegoś ratownika (a przynajmniej tak wyglądał) i pytam gdzie mam iść. Pogadał z kimś i zaprowadził mnie na piętro i mówi, żeby pukać po kolei to ktoś mnie przyjmie. No dobra, próbuję. Sześć różnych lekarek mnie odsyła, w końcu ktoś mnie zaprowadza do tej "właściwej". Tamta mówi, że owszem ona mnie może przyjąć, ale mi tego nie wyciągnie. Każe mi czekać pod zabiegowym, za chwile wychodzi pielęgniarka i mówi, że nie. Ona nie może, bo ona nie ma skalpela u siebie. No to mówię, że to tylko kleszcz, to nie trzeba skalpela to tylko wyjąć i już. Nie, ona nie może, trzeba chirurga. No dobra, to pytam gdzie ten chirurg. Nie ma. Będzie o 17, ale tylko godzinkę, więc trzeba być wcześniej kolejkę zająć. Miałam dość! Chcą mnie ciąć, żeby wyjąć pół kleszcza, a i to nie jest pewne, bo chirurg może wymyślić coś innego. Wróciłam w upale, bez jedzenia, do domu. 

Byłam kompletnie wyczerpana. To odsyłanie i całkowite olanie mnie wykończyło mnie psychicznie i fizycznie. Stwierdziłam, że dłużej tego niezdecydowania nie wytrzymam i się stąd zabieram. Zjadłam śniadanie, spakowałam się, wrzuciłam wszystko do samochodu i już po 13 byłam na stacji benzynowej w drodze do domu. Przyjechałam przed 18 do Katowic. A następnego dnia poszłam do mojej przychodni, dostałam antybiotyk i pani pielęgniarka bez problemu igłą wyciągnęła pozostałości mojego kleszcza. 

Tak się skończył mój wolontariat na Słowacji. Trochę smutno...