11 lipca. Czwartek. Już o 10 rano wyruszamy "na miasto" - idziemy do ogrodu botanicznego z Jożo, jednym z chłopaków mieszkających z nami. Najpierw autobus, potem tramwaj i po paru zawirowaniach jesteśmy przy kasie. Udaje się nam wszystkim wejść na bilety studenckie bez sprawdzania legitymacji i już po chwili znajdujemy się w szklarni. Jest bardzo wilgotno, duszno, upalnie. Wokół nas zielono, mnóstwo roślin, kwiatów, drzew...
A oto... motyl! |
W pierwszej "sali" znaleźliśmy nawet... motyla! Piękny, duży, wcale nie uciekał. Schował się pod parapetem, zaraz obok grzejników.
Były też miejsca z zakazem wstępu |
W jednym pomieszczeniu mieszkały ptaki w klatce. Strasznie hałasowały, ale były śliczne, różnokolorowe. Ciągle przelatywały z gałęzi na gałąź i przyglądały się nam. Były oddzielone szkłem z jednej strony, dlatego większość zdjęć wychodziła nienaturalnie, albo rozmazana. Szkoda.
Ptasek ;) |
Kaktusy, ogromne! |
Następnie obejrzeliśmy salę z cytrusami, niektóre miały nawet owoce. W kolejnej sali był mały stawik z rybkami, a nad nim zawieszone kokony różnych motyli. To akurat nie za bardzo przypadło mi do gustu.
I w ten sposób obeszliśmy całą ekspozycję wewnątrz budynku i udaliśmy się w kierunku ogrodów. Tam naszym oczom ukazał się kolejny stawik z rybkami i "fontanną"!
Udało nam się wrócić do domu około 14. I bardzo dobrze, bo chwilę potem zaczęło lać. I już nigdzie więcej nie wyszliśmy. Pogoda całkowicie się popsuła, jest zimno i mokro, ciągle siąpi deszcz. Nieprzyjemnie.
W pierwszej chwili myślałem że to zupełnie co innego na tym zdjęciu, jakaś jaszczurka czy coś :-)
OdpowiedzUsuń