wtorek, 5 sierpnia 2014

Studenckie wtorki: Organizacja czasu - część 1

Dzisiaj kolejna odsłona Studenckich wtorków! Temat dość ciekawy i często kontrowersyjny, tzn. organizacja czasu. Dziś część pierwsza, za tydzień część druga. Wprawdzie filmik na YouTube opowiada o studiowaniu w USA, starałam się przełożyć ich "Credits" na nasze zwyczajne punkty ECTS. Dla ciekawych - w Stanach student dzienny ma tylko 12 "creditów", w Europie student dzienny ma 30 punktów ECTS. Różnica jest ogromna, dlatego też nie będę bezpośrednio tłumaczyć tego, co mówi Scott Bruecker, ale przede wszystkim przystosowywać to do naszych warunków.

Zabieramy się za LBCC - Organizing Your Study Time - Part 1, jest to seminarium prowadzone przez Scotta Bruecknera.



Scott chce nam zadać trzy pytania:

1. Czy jestem zbyt zajęty?
Jest pięć kategorii czynności, które każdy powinien wykonywać codziennie: sen, jedzenie, przemieszczanie się, sprawy do załatwienia i higiena. Średnio zajmuje to 7-2-1-1-1 godzin (odpowiednio do kategorii), co w sumie daje 12 godzin, czyli połowę dnia. W takim razie mamy jeszcze 12 godzin każdego dnia do zagospodarowania. Oczywiście każdy będzie miał inne liczby, niektórym wyjdzie mniej, innym więcej niż pół dnia.

I tutaj mamy pierwszą rozbieżność, Scott zlicza godziny dla studenta dziennych studiów. 12 "creditów" to około 12 godzin zajęć w tygodniu (w przybliżeniu). Podaje również zasadę, że na każdą godzinę spędzoną na zajęciach powinno się uczyć samemu przez 2 godziny. W ten sposób Scott dodaje 12+24 godziny i zatrudnia przeciętnego studenta na pół etatu, co łącznie daje 56 godzin w tygodniu. 

Oczywiście na naszych uczelniach coś takiego nie jest możliwe. Jeśliby przyjąć wskazówki Scotta to 30 ECTSów, to około 30 godzin (ale 45 minutowych!), czyli 22,5 godzin zegarowych. Przemnóżmy przez 2 i dodajmy, wychodzi 67,5 godziny - więcej niż student w Stanach pracujący na pół etatu. Tydzień ma 168 godzin, z czego około 84 przeznaczamy na "życie", zatem zostaje nam 84 godziny na wszystkie inne czynności. Z tych obliczeń wynika, że student w Europie nie ma czasu na pracę na pół etatu (bo zostaje 16,5 godziny po odjęciu czasu na studiowanie).

Przekładając to na nasze warunki proponuję spojrzeć na plan studiów. Wypisać sobie na kartce zajęcia i punkty ECTS, a potem podliczyć ile godzin w tygodniu powinno być zajęć. Jeśli liczba godzin w semestrze wynosi 30, to zapewne jest to 1,5h zajęć w tygodniu. W moim przypadku wygląda to tak:

Dopisałam jeszcze typ zajęć, zazwyczaj jest to dość ważne, przynajmniej na studiach inżynierskich. Po podliczeniu widać, że teoretycznie spędzę 17,25 godziny na uczelni. W praktyce zazwyczaj wygląda to trochę inaczej, ale to są liczby orientacyjne. Warto zauważyć, że w moim przypadku przedmiot za 8 punktów ECTS może oznaczać zarówno 3 godziny zajęć w tygodniu oraz 5,25 godziny w tygodniu, to dość duża rozbieżność. Dlatego w Europie zamienianie wg Scotta nie zdaje egzaminu. 

Patrząc na moją tabelkę widzę, że mam sporo wykładów i laboratoriów. Każdy wykład na mojej uczelni trwa 1,5 godziny, niektóre odbywają się co dwa tygodnie. Wiem, że potrzebuję około 2 godzin w domu na przepisanie i uporządkowanie notatek, bliższe zapoznanie się z materiałem i ogólne zrozumienie o co chodzi. Na laboratoria muszę zrobić zdecydowanie więcej - napisać sprawozdanie, powtórzyć materiał z poprzednich zajęć i przygotować się na kolejne, to zajmie mi około 4 godziny (na każde zajęcia laboratoryjne). Ale mam kilka zajęć, które wprawdzie nazywają się "laboratorium", a tak naprawdę polegają na robieniu zadań, więc są bardziej jak ćwiczenia. Na zajęcia tego typu potrzebuję około 2-3 godziny w tygodniu, w zależność od trudności robionych zadań i ewentualnych prac domowych.

Pozostają jedne ćwiczenia, jeden projekt i jedno seminarium. Na angielski potrzebuję maksymalnie 1 godzinę w tygodniu, na projekt zapewne również, za to na seminarium muszę przygotować moją prezentację i potem nie muszę robić już nic.

Podliczmy zatem ile godzin powinnam spędzić na nauce: 8 godzin na wykłady, 13 godzin na laboratoria, 2 godziny na ćwiczenia, projekt i seminarium. Razem wychodzi 23 godziny w tygodniu. Dodajmy do tego czas spędzony na uczelni i dowiemy się, że na naukę powinnam przeznaczyć 40 godzin w tygodniu. Czy tyle przeznaczę? Szczerze wątpię, bardziej patrzę na te liczby jako takie maksimum - nauka nawet w najtrudniejszym tygodniu nie powinna mi zająć więcej niż 40 godzin.

Warto zauważyć, że po moich obliczeniach wyszło o 27,5 godziny mniej niż według sposobu Scotta.

Przed rozpoczęciem się semestru, poznaniem prowadzącego zajęcia i jego stylu uczenia oraz zakresu materiału bardzo trudno jest ocenić czas, który musimy spędzić na nauce. Na tą chwilę mogę szacować, że zajmie mi to tyle i tyle, ale wszystko wyjdzie w praniu, zapewne w drugim tygodniu października, gdy już będę po wszystkich "pierwszych" zajęciach.

2. Czy wiem jak ustanawiać i osiągać cele?
Dobry cel powinien być SMART, czyli:
S - Specific (Sprecyzowany)
M - Measurable (Mierzalny)
A - Action-oriented (Aktywny)
R - Realistic (Realistyczny)
T - Time-based (Terminowy)

Ustanowiony cel musi być sprecyzowany, mierzalny, aktywny (nastawiony na działanie), realistyczny i  terminowy (wykonywany w wyznaczonym terminie). Jeśli powiem "muszę schudnąć" to tak właściwie nie jest to nawet cel, co innego powiedzieć "Do 5 października chcę schudnąć 5 kilogramów dzięki diecie i ćwiczeniom". Oczywiście nawet w drugim przypadku należałoby sprecyzować jaka to dieta i jakie konkretnie ćwiczenia. 

Co to ma do uniwersytetu? Otóż na początku każdego semestru (najlepiej właśnie po dwóch pierwszych tygodniach zajęć, gdy już wiadomo co i jak) warto wypisać sobie wszystkie zajęcia, po kolei. Dopisać do nich ocenę, którą chce się osiągnąć, a także w jaki sposób będzie się na nią pracowało. Nie polecam wpisywania wszędzie 5, bo dla większości osób taki cel nie jest realistyczny. 

3. Czy wiem co nadchodzi?
Podczas organizacji czasu pracy bardzo ważna jest wiedza o tym, co nadchodzi. Co będzie jutro, za tydzień, za miesiąc? Kiedy jest egzamin, kiedy jest kolokwium, do kiedy trzeba oddać projekt? To są bardzo ważne terminy w życiu studenta. Żeby mieć wszystko jak na widelcu warto przygotować sobie kalendarz semestralny. Skrócony, prosty i przygotowany pod konkretną uczelnię i wydział. Mój wygląda tak:
Dodałam również gwiazdki symbolizujące tydzień parzysty i nieparzysty, zaznaczyłam dni wolne i początek sesji. Zawiera tylko pięć dni, ponieważ mam zamiar wpisywać w nim jedynie terminy (a na 100% nie mam egzaminów i kolokwiów w weekendy). Zajmuje on jedną stronę A4, a jego przygotowanie to około 10-15 minut. Dużą zaletą jest widok dni wolnych "już tak blisko", nawet jeśli zostały jeszcze 4 tygodnie do świąt. Piękna iluzja :). Proponuję zapisywanie terminów ołówkiem, bo daty często się zmieniają, a przy skreślaniu wszystko szybko będzie zamazane.

Skąd wziąć daty? Prowadzący podają terminy egzaminów 2-3 miesiące wcześniej, terminy kolokwiów 1-3 tygodnie wcześniej. Na niektórych zajęciach testy są co tydzień. Warto zapisywać sobie wszystko od razu, wtedy można sobie łatwo rozplanować naukę.

W przyszłym tygodniu część druga organizacji czasu, nie przegap! :)

1 komentarz:

  1. Dzięki za objasnienie :) ogladalam jego wyklad i wydal mi sie bardzo ciekawy, tylko te units mnie zastanowily o co to chodzi. Skoro nie da sie tego dokladnie przeliczyc jak zrobil to Scot, to u nas jaka bedzie liczba zamiast 56h? Istnieje jakis odpowiednik? A moze udalo Ci sie znalezc jakies zrodlo np.ksiazke, publikacje ktora poruszalaby ten sam temat o tego typu godzinach w polskich realiach?

    OdpowiedzUsuń