wtorek, 14 stycznia 2014

Podsumowanie tygodnia 2

Jak ja kocham sesję, a nienawidzę tych 2-3 tygodni przed nią... Nie wiem jak u Was, ale na moim wydziale to jest krótko mówiąc masakra. W każdym dniu aż do sesji (22.01) mam przynajmniej 2 kolokwia/projekty/obrony/ustne zaliczenia itd...

Poniedziałek (6.01) upłynął pod znakiem wytężonej pracy. Wprawdzie do południa trochę się obijałam, ale po obiedzie ostro zabrałam się do pracy. Uczyłam się o defektach struktury krystalicznej oraz wtłukłam do głowy dwa rozdziały z Technical English 3. Można powiedzieć, że uczyłam się "pod przymusem", bo we wtorek czekały mnie dwa kolokwia. Wieczorem obejrzałam w telewizji "Zróbmy sobie wnuka", co jest kompletnym ewenementem, bo zazwyczaj telewizor włączam jako "tło" przy gotowaniu.

Wtorek to przede wszystkim uczelnia. Dzień zaczęłam od porządnego śniadania i... niespodziewanego objazdu na mojej trasie na uczelnię... W efekcie zamiast być 10 minut wcześniej to spóźniłam się 8 minut. Na szczęście to był tylko wykład z fizyki, który trochę się przeciągnął, więc podczas 3 minutowej przerwy niemalże biegłam do dziekanatu załatwić "poważne sprawy uczelniane". Wysyłają człowiekowi maila, że ma się pilnie stawić w dziekanacie. Nie piszą dlaczego, tylko że ważne. No to lecę, biegnę, bo co to się stało! Ehh... Trzeba było odebrać papierek. I tyle. Więc zdziwiona lecę piętro niżej, korytarzem w lewo, w lewo i w lewo, potem schodami w górę iii... jestem! W dobrym momencie by złapać zamykające się drzwi (potem nie można ich otworzyć, trzeba mieć klucz albo dzwonić). Zdążyłam na laboratorium, napisałam wejściówkę na 5 i zachwycałam się mikroskopem skaningowym, który wypełniłby całą moją łazienkę. Ekstra! Potem pół godzinki przerwy i kolokwium z angielskiego technicznego. Napisałam i wyszłam. Koniec zajęć na dziś! Potem już tylko zakupy, obiad, dzieciaki i wreszcie można zacząć się uczyć na jutrzejsze kolokwia... :)

Środa (8.01) to znów zamieszanie uczelniane. Żeby pouczyć się na kolokwium z matematyki przyjechałam na uczelnię po 8. Następnie odrabianie laborków z mechaniki i intensywna nauka do kolokwium z technologii metali. W ten sposób wyjechałam z Katowic kilka minut przed 15, co uchroniło mnie od kilkudziesięcio-minutowego stania w korkach. A kolokwium zdałam przyzwoicie :). Po południu, gdy na dobre wróciłam do domu zabrałam się za naukę prezentacji z projektu z technologii metali, do tego jeszcze trochę teorii z matematyki o pochodnych wielu zmiennych i teorii pola, a na deser zagadnienia z lepkości płynów na laboratorium z fizyki.

Czwartek. Zaspałam. Nie mam pojęcia dlaczego telefon mi nie zadzwonił, może wyłączyłam budzik śpiąc? Wstałam o 7.40 i pognałam na uczelnię. Porządnie się spóźniłam na pierwszy wykład, więc zamiast tego wzięłam się za naukę. Na wejściówce z laboratorium z fizyki (zagadnienie o lepkości!) dostałam pytanie "jak działa silnik samochodowy?". Oczywiście niezaliczone, idę poprawiać za tydzień. Kolos z matmy, projekt z metali, nieźle idzie! Wróciłam do domu dość późno (wyjechałam z Kato po 15, więc...). I poodpoczywałam, reszty nauczę się później.

Piątek. Tylko jedno zaliczenie (odkształcenie plastyczne), na dodatek dopiero o 13. Na spokojnie wstałam, zjadłam, nauczyłam się i pojechałam. I chyba nawet zaliczyłam! Potem zasłużony odpoczynek po całym tygodniu.

Sobota. Przytrafiła mi się niespodziewana aktywność fizyczna. I to dość intensywna, a mianowicie wrzucanie 2 ton węgla do piwnicy. Zajęło nam to z bratem jakieś dwie godziny, byliśmy potem umordowani i głodni, ale chociaż pogoda dopisała :). Najgorzej oberwały moje plecy, zdecydowanie muszę wzmocnić mięśnie grzbietowe. Potem trochę nauki na metrologię i odpoczynek.

Niedziela. Jak zwykle leniwe poranki. Właściwie większość dnia spędziłam na lenistwie i bardzo dobrze mi to zrobiło. Wprawdzie w poniedziałek czekały mnie dwa kolokwia, ale poszłam na żywioł i zobaczymy jak to będzie.

1 komentarz: