piątek, 1 marca 2013

Wielka batalia z biurokracją

Luty... Z jednej strony to przecież najkrótszy miesiąc, z drugiej zaś strasznie się dłuży. Już (prawie) każdy czeka na te promyki słońca, dłuższe dni, chodzenie bez szalika, czapki, rękawiczek... Mój luty był zwykły, pospolity, szary. Właściwie nie miał w sobie nic wyjątkowego czy zaskakującego.

Pierwszy tydzień miesiąca to sesja - dwa egzaminy, które zdałam w pierwszym terminie. I tyle. To właściwie już były dla mnie ferie. Drugi tydzień to przerwa międzysemestralna, czyli teoretycznie laba i leżenie do góry brzuchem. Mnie jednak ten tydzień wykończył - namiętnie oglądałam Malcolm in the Middle, jeździłam na rowerze i do tego jeszcze przemalowałam pokój. Teraz mam całkiem inny wystrój ;). Trzeci tydzień to początek drugiego semestru - pospieszne układanie planu, proszenie prowadzących o zgodę na zmianę zajęć, czy o podpis na podaniu o IOS. Ogólnie mówiąc - bieganina. Dodatkowo rozcięłam sobie palec i przez parę dni mogłam podziwiać jego wnętrze... Na szczęście obyło się bez szycia (może i byłoby wskazane, ale jak pomyśle jaka jest kolejka na pogotowiu...). Ostatni tydzień lutego był już dużo spokojniejszy - plan dopracowany, zgody wyrażone, podanie podpisane. Zaczęły się też korepetycje, więc mogłam pogadać z dzieciakami.

Potem przyszedł marzec, czyli dzisiaj. Dawno (o ile w ogóle) nie miałam tak całkowicie rozstrojonego dnia. Do zaliczenia został mi jedynie egzamin ustny z praktycznej nauki angielskiego (całą resztę miałam zdaną), który miał się odbyć dzisiaj w południe. Siedząc sobie wygodnie na fotelu i zajadając drugie śniadanie o 11.12 odebrałam telefon "przyjeżdżaj szybko, bo już ostatnia para na ustny wchodzi!". Nie zdążyłam się porządnie ubrać (ani najeść) zanim pognałam na egzamin. Szczerze mówiąc tylko czekałam, aż gdzieś będą się na mnie czaić mili panowie policjanci, ale na szczęście byli zajęci w innym miejscu. Gdy już dotarłam i chcę wchodzić to dowiaduje się, że nie ma mnie na liście. Tak po prostu mnie nie ma. Bo już zdążyli mi wcześniej wpisać 2. I to już jest w systemie, a system zamknięty i się nie da nic zmienić. Po dość natarczywym pytaniu "co ja mam teraz zrobić, jak przecież pisemny zdałam i miałam tylko ustny zaliczać?" dowiedziałam się, że jest możliwość! Muszę zdawać CAŁOŚĆ dzisiaj o 15. I lepiej niech się cieszę, bo mogłam już wylecieć ze studiów. I nic to nikogo nie obchodzi, że z pisemnego miałam piękne 4,0. Po krótkiej chwili zwątpienia w siebie i w sensowność tych studiów na uczelni, której studenci wyraźnie przeszkadzają w funkcjonowaniu, szybko wróciłam do domu, wyciągnęłam notatki z I semestru i zaczęłam powtarzać. Byłam w 1/4 materiału, gdy zadzwonił alarm - trzeba jechać. W tym momencie byłam przekonana, że nie zdam i to już koniec filologii. I smutno mi się zrobiło, bo nigdy nie chciałam skończyć w ten sposób. Egzaminy z gramatyki i rozumienia tekstu napisałam w 40 minut. Potem godzinę czekałam, aż reszta skończy pisać. Potem czekałam na wyniki. I co? Poprawiłam wynik z pierwszego terminu! Nie wiem kto był bardziej zaskoczony - ja czy komisja. Po czym musiałam czekać na ustny kolejne pół godziny, żeby o 18 dowiedzieć się, że jednak zostaję i mogę studiować. I czy naprawdę musiałam to wszystko pisać od nowa? Czy naprawdę to byłoby aż takie zamieszanie, żeby przepisać mi te dwie oceny i dopuścić do egzaminu ustnego, skoro pisemny zdałam? Szczerze mówiąc nie rozumiem tej całej biurokracji, na Politechnice jest ona ograniczona do minimum i właściwie wszystko załatwia się z prowadzącym. No ale widocznie Uniwersytet ma za dużo studentów i stara się ich pozbyć w każdy możliwy sposób. 

Na dzisiaj mam już dość, humor poprawiła mi jedynie moja średnia na Politechnice. Okazało się, że z informatyki źle wpisali mi ocenę do systemu i mam wyższą niż wcześniej. W ten sposób moja średnia wzrosła do 4,35! Co jest niezłym wynikiem, biorąc pod uwagę, że największą wagę w tym semestrze miały przedmioty humanistyczne. W drugim semestrze bardziej zadbam o średnią - od niej zależy przyznanie mi stypendium na drugi rok. Po tych wszystkich dzisiejszych przygodach jestem wykończona i idę spać ;)

2 komentarze:

  1. O rany z moim charakterem obawiam się, że poddałabym się na wejściu i poszła wściekła na piwo. :D Współczuję. Jak słucham o tych przeżyciach ludzi na studiach to przestaję żałować, że sobie je odpuściłam na rzecz policealnej 3 lata temu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rower zimą doprawdy zazdroszczę, też bym tak chciał :D Niestety muszę czekać wiosny.

    OdpowiedzUsuń